Reklama

Zdecydowało pierwsze wrażenie, właściwie pierwsze zanurzenie. Niemal natychmiast, zaledwie kilkanaście metrów od brzegu, otoczyły mnie ławice ryb. Za chwilę pojawiły się ośmiornice i kraby, papugoryby opalizujące kolorami tęczy i flądry znienacka odrywające się od dna, jakby chciały bawić się w ciuciubabkę. Woda idealnie przejrzysta, prześwietlona słonecznymi smugami. Ten świat był cudowny: harmonijny i wypełniony ciszą. Tak inny od tego, który miałam na co dzień.
Pracowałam wtedy w finansach, korporacja była moim życiem. Nurkowaniem zaraził mnie brat. Najpierw były jego opowieści, potem wspólne podróże w różne zakątki świata i marzenia o własnym centrum nurkowym. Szukaliśmy miejsca, które jest niezwykłe, gdzie nie ma jeszcze polskiej bazy i takiego, gdzie będzie można przyjeżdżać przez cały rok. Znajomi mieszkający wtedy na Wyspach Kanaryjskich powiedzieli nam o Lanzarote. Był kwiecień ubiegłego roku. W Polsce jeszcze leżał śnieg. A ja przeniosłam się na wyspę wiecznej wiosny, gdzie nigdy nie ma mrozów i przez okrągłe dwanaście miesięcy można zanurzać się w ciepłych wodach Atlantyku. Decyzja wydawała mi się zupełnie oczywista, zakochałam się w Lanzarote od pierwszego wejrzenia. Uwiodła mnie nie tylko skarbami, które ma pod wodą, ale i niezwykłą elegancją oraz egzotyczną urodą tego, co na powierzchni.
Nie jest zepsuta masową turystyką. Nie buduje się tu paskudnych betonowych hoteli, stalowych wieżowców. Wybrzeże natura wyposażyła sprawiedliwie, w połowie są to urwiste klify, w połowie plaże, które ciągną się kilometrami. Mają piasek miękki i drobny jak mąka, we wszystkich możliwych kolorach. Od śnieżnobiałego na plaży Papagayo, przez żółty w Puerto del Carmen czy Costa Teguise, do czarnego na wulkanicznych plażach na północy. Ocean wszędzie jest intensywnie błękitny, ściany domów – lśniąco białe, niebo jakby bliższe ziemi. Mówi się, że krajobraz tutaj jest księżycowy. Ale czy na Księżycu jest tak wiele tak czystych barw? Powierzchnię Lanzarote nie-mal w połowie pokrywają pola lawy, a pod nimi drzemie niespożyta wulkaniczna moc. Na północy wyspy góruje stożek wulkanu La Corona. Gdy wybuchał, powstało mnóstwo tuneli i jaskiń. Wśród nich ta najbardziej znana: Jameos del Agua – jaskinia zaadaptowana na muzeum i salę koncertową.
Wulkaniczną twarz Lanzarote najbardziej lubię oglądać jednak pod wodą, czuć, dotykać zastygłą lawę. Gdy myślę, jak miliony lat temu jej rozżarzone rzeki wpływały do oceanu, stygły i z czerwonej masy zmieniały się w tajemnicze, ciemne twory, uświadamiam sobie potęgę siły natury. To dzięki wulkanicznemu podłożu wokół wyspy woda jest idealnie przezroczysta, niezmącona drobin-kami piasku. Jej przejrzystość jest zadziwiająca, bywa że widoczność sięga aż 70 metrów! Nic dziwnego, że Lanzarote została uznana za jedno z 10 najatrakcyjniejszych miejsc do nurkowania na świecie – obok Malediwów czy wysp Galapagos – wokół wyspy jest ponad 100 stanowisk dla amatorów podmorskich wędrówek. Wystarczy włożyć skafander, wrzucić na plecy butlę i… otwierają się drzwi do magicznego ogrodu. Stajemy się nieważcy, zanurzamy pod taflę i natychmiast otula nas spokój. Zapominamy o wszystkim, co na powierzchni. Liczy się tylko to, co teraz czujemy i widzimy. Nieskończone ilości ryb, od malutkich do naprawdę sporych – „nasze” grupery mają czasem ponad 1,5 m długości, a angel sharki bywają jeszcze większe.
Przy odrobinie szczęścia znaleźć się można pod skrzydłem manty. Te niezwykłe stworzenia, nazywane morskimi diabłami, mają płetwy niczym skrzydła albo poły gigantycznego płaszcza, o rozpiętości dochodzącej do 7 metrów. Można je spotkać m.in. w La Catedral, jednym z moich ulubionych miejsc. Jest to duża kawerna – wymyta przez wodę ogromna szczelina skalna na głębokości ok. 40 metrów. Nie bez powodu nosi taką nazwę: Katedra. Potężne sklepienie, majestatyczna cisza oraz wrażenie, że dotyka się absolutu. W innym miejscu, które chętnie odwiedzam, leżą wraki zatopionych dawno łodzi, często można przy nich spotkać ogromne płaszczki, zupełnie niezdziwione naszą obecnością. Stan nieważkości, jakiego się doświadcza podczas nurkowania, jest porównywalny jedynie z tym, czego można doznać w kosmosie. Tego nie da się opowiedzieć, to koniecznie trzeba poczuć na własnej skórze. Zwłaszcza że nie są potrzebne ani szczególne umiejętności, ani długie przygotowanie.
Jedyne, co warto mieć, to ciekawość podwodnego świata i chęć poznania czegoś nowego. W bazie nurkowej udzielane są bardzo dokładne instruktaże, spróbować mogą nawet 8-letnie dzieci, a w kursie może wziąć udział każdy: od 10 lat do… górnych ograniczeń właściwie nie ma. Jedyny warunek to w miarę dobre zdrowie (przeciwwskazaniem są poważne choroby serca i układu oddechowego; przed kursem uczestnicy wypełniają specjalną ankietę medyczną i jeżeli są jakieś pytania lub zastrzeżenia, zalecana jest konsultacja z lekarzem). Podczas pierwszej wycieczki pod wodę można zanurzyć się na głębokość do 6 m, dalsze kroki – w naszej szkole to program Discover Scuba Diving – pozwalają na zanurzenie się już do 12 m. Nie chodzi jednak o metry, lecz o samopoczucie. Tutaj nie można nic robić na siłę, wszystko ma sprawiać radość i przyjemność.
Kolejny etap to kurs Open Water Diver (OWD), który daje uprawnienia do nurkowania do 18 metrów. Gdy się już na dobre złapie bakcyla, szkoląc się i nabywając kolejnych umiejętności w nurkowaniu rekreacyjnym, można oglądać świat nawet 40 metrów pod powierzchnią wody. A bakcyla nurkowania złapać wcale nie jest trudno. Przed pierwszym wejściem do wody na twarzy niemal każdego początkującego nurka widać niepewność i zdenerwowanie. Po wyjściu twarz zmienia się nie do poznania: jest na niej prawdziwy „banan”, szeroki uśmiech. Niektórzy są zamyśleni, inni skaczą do góry, krzyczą, śpiewają. Każdy przeżywa podwodną przygodę po swojemu. Dziękuje za nią instruktorowi, z którym się zanurzał. Bywało nawet, że nasi uczniowie dosłownie rzucali się nam na szyję, całując i ściskając z radości. To cudowne momenty.
Zawód instruktora nurkowania jest jednym z niewielu, gdzie premię otrzymuje się od razu po wykonaniu zadania. Zanurzali się z nami tacy, których woda ciągnęła, i ci, którzy dotąd nie mieli do niej przekonania. Byli wśród nich m.in. Olga Frycz, Magda Różczka, Jacek Borcuch. Na początku trzeba było namawiać ich do zejścia pod wodę, teraz planujemy wspólne wyprawy. Przyjechali jako gwiazdy, wyjeżdżali jako przyjaciele, i wracają. Tak jest zresztą ze wszystkimi, którzy u nas goszczą: z klientów zmieniają się w kumpli – trudno nam się rozstawać. Jak pięknie powiedział Jacek Borcuch: „Nurkowanie jest niczym pigułka szczęścia. A nawet lepsze – trudno przedawkować”.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama