Reklama

Dzieciństwo spędziła w Poznaniu. Od niedawna z mężem i dziećmi Jeremim i Weroniką mieszkają w Warszawie. Ale tak naprawdę Dominika jest w ciągłej podróży. Właśnie wróciła z Afryki. Jutro leci do Pekinu. Próbujemy ją uchwycić w biegu.

Reklama

RIO DE JANEIRO

Czerwiec 2012 roku. Szczyt Ziemi – konferencja Organizacji Narodów Zjednoczonych poświęcona globalnym wyzwaniom XXI wieku, takim jak bieda, głód, nierówności społeczne, edukacja i ekologia. 30 tys. delegatów ze 180 krajów. Kolorowy tłum. Dominika w lekkiej białej sukience i butach na koturnie pędzi z hotelu na dyskusję panelową. Temat: „Przyszłość zielonej gospodarki”. Organizacja Green Cross Poland, której jest wiceprezesem, zajmuje się ekologią w skali światowej. Założył ją Michaił Gorbaczow przerażony tym, jakie zniszczenia dokonały się po wybuchu reaktora w Czarnobylu. Green Cross wspierają m.in.: Robert Redford, Leonardo DiCaprio, Salma Hayek, Penélope Cruz. Z kolei sam Gorbaczow przyjechał tego lata do Sopotu na zaproszenie Green Cross Poland i wziął udział w spotkaniu z prezydentem Wałęsą i wicekanclerzem Genscherem w trakcie Europejskiego Forum Nowych Idei. Moderatorem tego spotkania była Dominika. „Skąd się wzięło moje zainteresowanie ekologią? – zamyśla się. – Zawsze marzyłam o zajmowaniu się sprawami ważnymi, a problemy ekologiczne są początkiem wielu innych problemów, z którymi zmaga się świat. Pamiętam, jak sama przeżyłam informację o tym, że codziennie ginie z głodu trzy razy więcej dzieci, niż było ofiar w World Trade Center. Właśnie na tego typu szczytach o takich problemach się mówi”.

„Czy jestem niepoprawną idealistką? – zastanawia się Dominika w przerwie między debatami. – Świat już nie jest na etapie pomagania, które polegałoby na zawiezieniu głodującej Afryce ton puszek z żywnością albo hektolitrów wody. Trzeba widzieć to w szerszym kontekście. Choć oczywiście każdy drobny gest jest ważny” – podsumowuje.

NOWY JORK

2000 rok. Dominika w dżinsach, trampkach i marynarce idzie Piątą Aleją na spotkanie zorganizowane przez Rockefeller Foundation. Zaproponowali jej kursy dobroczynności. „Zawsze zastanawiałam się, czy to jest egocentryzm, skoro myślę o sobie dobrze, kiedy robię coś pożytecznego. Jeśli to dla kogoś snobizm, to OK. Wolę taki snobizm niż ten związany z popisywaniem się luksusem”. Kursy filantropii w Rockefeller Foundation to wykłady poszerzające wiedzę o tym, jak dzielić się mądrze, bo sensowne pomaganie to wyższa szkoła jazdy. „Czym w związku z tym jest dla mnie bogactwo? – zamyśla się. – Muszę się mierzyć z różnymi wyobrażeniami na mój temat. Bo tak już jest, że bogactwo budzi nieufność. Ludzie bardziej ci się przyglądają. Sprawdzają, jaka jesteś. Dla mnie bogactwo stało się zobowiązaniem, a nie przywilejem. Postanowiłam oddać to, co dostałam od losu. Mam ogromny dług do spłacenia, bo urodziłam się w wyjątkowej rodzinie. I dlatego sednem mojego życia uczyniłam pomaganie. To np. dlatego w naszą 10. rocznicę ślubu zamiast prezentów zbieraliśmy na karetkę pogotowia”.

POZNAŃ

2007 rok. Mama Dominiki Grażyna Kulczyk właśnie odnowiła stary XIX-wieczny browar w Poznaniu. Zrobiła tu wyjątkową galerię handlową. Ale wokół jest inne życie. Kręcą się znudzeni nastolatkowie, palą papierosy, marzną z rękami wbitymi w kieszenie. „Najpierw kupowałam im zupy – mówi Dominika. – Ale po warsztatach w Nowym Jorku otworzyły mi się oczy. Namówiłam mamę, żeby nie wynajmowała kilkudziesięciometrowej przestrzeni, lecz żebyśmy zrobiły tam świetlicę. Wprowadziłam program terapii przez sztukę dla dzieci z rodzin patologicznych. Dzięki temu mogły nie tylko zjeść, ale również odreagować stresy. Pamiętam z zajęć w Rockefeller Foundation, jak pewien społecznik opowiadał, jak zorganizował terapię przez śpiew dla chłopaków z Bronxu i pokazywał im, że mają szansę na inne życie. Podpatrzyłam to i zastosowałam u nas”.

AZJA

8 tys. metrów nad pustynią Gobi. Dominika drzemie w samolocie. Leci z delegacją polskich biznesmenów do Pekinu. Na rozkładanym stoliku notatki. Ma wystąpić z referatem o możliwościach inwestycyjnych kapitału chińskiego w Polsce. To rzadki moment, kiedy Dominika nie pracuje i ma wyłączony telefon. Nie planuje i nie zarządza. „Często umawiam się z przyjaciółkami na spotkania właśnie w czasie podróży – wyznaje zawstydzona. – Gdy wybieram się zawodowo do Londynu albo Paryża, to wiem, że te kilka godzin w samolocie oraz czas po spotkaniach mogę przeznaczyć na rozmowę z bliskimi, z którymi nie udaje mi się spotkać w Warszawie. Mam też ten komfort, że nie mam bariery finansowej i mogę zabierać ze sobą rodzinę”. Psycholog Jacek Santorski tak mówi o tym wykorzystywaniu przez Dominikę każdej wolnej chwili: „Ona jest jak żółw – nosi ze sobą swój dom”. A Dominika dodaje: „Mam takie wspomnienie z dzieciństwa: jedziemy na wakacje całą rodziną. To były bardzo długie podróże, a my uwielbialiśmy być razem. I to mi zostało”.

PEKIN


Centrum biznesowe, godz. 16.00. Na mównicę wchodzi Dominika. Jest w klasycznej, dobrze skrojonej marynarce Stelli McCartney. Na widowni cisza. I szok. Dominika zaczyna wykład nie po angielsku, czego się wszyscy spodziewali, lecz płynnym mandaryńskim. Po wystąpieniu burza oklasków. „Dlaczego Chiny? – zastanawia się. – Wymyśliłam studiowanie sinologii, bo to było wyzwanie. Wyzwania niesłychanie mnie kuszą i motywują. Pewnie chciałam też udowodnić, że podejmę się czegoś trudnego. Poprzeczka ustawiona przez rodziców była wysoko. Na pewno chciałam też ich zaskoczyć, wybrać coś tylko i wyłącznie mojego. Wyjechałam do Chin, żeby pokazać, że jestem dzielna, że sobie poradzę. Mieszkałam w akademiku, spałam w metalowym łóżku na betonowej podłodze. Czasami przebiegał po niej wielki karaluch. Ten wyjazd do Chin był dla mnie prawdziwą szkołą życia. Nauczył pokory, wytrwałości. Na zawsze też pokochałam Chiny”.

WARSZAWA

Godz. 20.30. Przedwojenna willa w cichej uliczce Starego Żoliborza. Ogród. Kolacja z przyjaciółmi. Wspominają, jak poznali Dominikę. Piotr Trzaskalski, reżyser obsypanego nagrodami „Ediego”: „Wpadliśmy na siebie na festiwalu w Gdyni w 2002 roku. Dominika podeszła do mnie i producenta i zaproponowała, że pomoże nam w Ameryce w promocji filmu. Zupełnie bezinteresownie. Kiedy wylądowaliśmy w Los Angeles, poprosiła nas o pokazanie zaproszeń na bankiet wydrukowanych przez Polski Instytut Sztuki Filmowej. I tu okazała wielką klasę – mimo że były fatalnie zrobione, nie krytykowała, tylko zapytała, czy może je poprawić. Zniknęła na dwie godziny. W punkcie ksero zrobiła wszystko od nowa – z nowoczesną szatą graficzną i perfekcyjnym tłumaczeniem. W trudnych sytuacjach potrafi zachować zimną krew”.

Projektant Tomasz Ossoliński: „Jest życzliwa i pozytywna. Nie zachowuje się jak księżna i jedna z najbogatszych Polek. A przecież mogłaby. Podoba mi się sposób, w jaki się ubiera. Ma szyk i klasę, ale nigdy nie jest wyzywająca. Umiejętnie miksuje ubrania markowe z tymi z sieciówek. Nie daje się też spętać konwencjom: jeśli buty ją uwierają, po prostu je zdejmuje (śmiech)”.

Rafał Ohme, ekspert w dziedzinie psychologii perswazji: „Zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, bo to piękna kobieta. I do tego skromna. Pokazywałem jej skomplikowane wykresy dotyczące budowy ludzkiego mózgu. Po minucie wprawiła mnie w konfuzję, bo precyzyjnie je analizowała. Zaproponowałem jej pracę w mojej firmie od zaraz, ale wciąż odmawia (śmiech)”.

MAROKO

Maj 2012 roku. 40-stopniowy upał. Dominika w turbanie, z łopatą w ręku miesza piach z cementem. Robi zaprawę murarską do budowy tuneli irygacyjnych. „Chodzi o uregulowanie przepływu wody – mówi, odgarniając opadający na oczy kosmyk włosów. – Jestem na miejscu, żeby lepiej wszystkiego dopilnować”. Grupa miejscowych przygląda jej się ze zdziwieniem. Po pracy Dominika zje z nimi posiłek. Porozmawia. „Dzisiejszy świat jest w wielkiej nierównowadze, a to zawsze generuje kryzysy. Trzeba pomóc gorzej rozwiniętym krajom dogonić te zamożne. Jak to zrobić? Na przykład poprzez rozwój infrastruktury w tych krajach, budowanie dróg, mostów, studni, kanałów irygacyjnych. Nasze inwestycje sprawiły, że 5 tys. mieszkańców Maroka ma wodę – mówi. – Ale niekoniecznie trzeba jechać do Afryki, by nieść pomoc. Pierwszym krokiem jest zakręcanie cieknących kranów w domu. Nieuruchamianie niezapełnionej zmywarki”.

WARSZAWA

Siedziba firmy Values, godz. 9.00. Dominika jest już w biurze. „Values– znaczy »wartości«. Chcemy się nimi kierować” – mówi. Jacek Santorski, współzałożyciel firmy: „Największa wartość dla Dominiki? Rodzina. A z drugiejstrony – aktywność. Ile ta dziewczyna robi! Poświęca się każdej sprawie w całości, nie robi nic na pół gwizdka. Zapala się i cała płonie. Ona łączy XIX-wieczną klasę i profesjonalizm XXI wieku. Jest rozważna i romantyczna. Z pasją i wdziękiem zwraca losowi to, co od niego dostała”.

UGANDA

Szpital, oddział chorych na AIDS. Dominika jest wolontariuszką. Prowadzi akcje edukacyjne dotyczące zdrowia kobiet i antykoncepcji. „Chodzi też o to, by miały większą świadomość swojego ciała. Żeby decydowały o sobie. Ale trzeba to robić, biorąc pod uwagę rzeczywistość, w której żyją” – mówi Dominika. „Tu, w Ugandzie, było mi najciężej – przyznaje. – Pewnego dnia, wychodząc z budynku szpitala, natknęłam się na warsztat produkujący maleńkie trumienki. Wtedy nie dałam rady. Całą drogę powrotną przełykałam łzy. Ale nie wolno w takich miejscach się rozklejać, trzeba profesjonalnie pomóc”.

WARSZAWA

Żoliborz, godz. 21.00. Dominika czyta dzieciom „Mikołajka”. Po lekturze odbywa się chóralne błaganie, by mogły jeszcze zostać z mamą. Jeremi i Weronika uwielbiają spać w jej łóżku. „Codziennie wstaję o 6 rano – mówi Dominika – bo za punkt honoru postawiłam sobie, że to ja będę odwoziła dzieci do szkoły i do przedszkola. I choć czasami się to nie udaje, to jest taka godzina w naszym rozkładzie dnia, która jest święta – to 18. Wtedy wszyscy celebrujemy wspólną kolację. Jak tylko jesteśmy w Warszawie, zasiadamy do stołu. I rozmawiamy, rozmawiamy... A czas tylko dla mnie? W nocy. Na szafce obok łóżka leżą »Szanghajska kurtyzana«, powieść o XIX-wiecznych Chinach, i »Budowanie państwa. Władza i ład międzynarodowy w XXI wieku «Fukuyamy. Staram się wciąż uczyć – mówi. – Mój tata zawsze powtarzał stare chińskie przysłowie: »Chcesz zadbać o jutro – sadź ryż. O następne 10 lat – sadź drzewo, a jeśli chcesz zadbać o następne 100 lat – ucz ludzi«”.

ŚWINOUJŚCIE

Lipiec 2012 roku, organizowany przez Krzysztofa Zanussiego festiwal Karuzela Cooltury. Dominika na deptaku rozdaje sadzonki drzewek. Tłumaczy, jak je sadzić. Jest zielono i pachnąco. To fragment wymyślonej przez nią akcji zazieleniania miast. W namiocie Green Cross organizuje dyskusje dotyczące ekologii. Przychodzą tłumy. Dominika przygotowuje ekologiczne kanapki. Pomaga jej Ola Kwaśniewska, która tak wspomina ich pierwsze spotkanie: „Wpadałyśmy na siebie w różnych sytuacjach, ale bliżej poznałyśmy się na tym festiwalu rok temu. Okazało się, że mamy podobne spojrzenie na świat i podobne poczucie humoru, więc szybko znalazłyśmy wspólny język. Może i księżna, ale można by z nią konie kraść” – podsumowuje ze śmiechem Ola Kwaśniewska.

LONDYN

Reklama


Harrods, godz. 19.45. Do luksusowego domu towarowego 15 minut przed zamknięciem wbiega Dominika. Była w Londynie na spotkaniach biznesowych, reprezentując firmę swojego ojca – Kulczyk Investments, gdzie zajmuje się tematami społecznymi i relacjami międzynarodowymi. Rozmowy przeciągnęły się o kilka godzin. „Zwykle wpadam tu z dziećmi. Shopping robimy szybciutko. Dzieci uwielbiają buszować ze mną w księgarni. Czy żyję w świecie, gdzie nie muszę sobie niczego odmawiać? – zastanawia się Dominika. – Nie, ja żyję w świecie, w którym wiele rzeczy jest możliwych, ale to, co dla mnie najważniejsze: miłość, przyjaźń, szczęście, i tak nie jest do kupienia za pieniądze”.

Reklama
Reklama
Reklama