„Żyłam z sąsiadką jak Kargul i Pawlak. Wiedziałam, że ta wiedźma tylko czeka, żeby ukraść mi coś cenniejszego niż kasa”
„Moje myśli były pełne gniewu i frustracji, a każdy krok w stronę jej domu wydawał się być krokiem w stronę konfrontacji”.
- Redakcja
Moje życie toczyło się spokojnie, aż do momentu, gdy pojawił się w nim on – mały, puchaty i pełen energii kot o imieniu Feliks. To nie była zwykła adopcja, ale raczej adopcja z miłości. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam mojego kota, od razu wiedziałam, że będzie dla mnie jak członek rodziny. Był moim towarzyszem w smutkach i radościach, a każdy dzień zaczynał się i kończył jego mruczeniem. Ale niestety, życie nie zawsze jest tak spokojne, jak byśmy tego chcieli.
Zgryźliwa sąsiadka
Moja sąsiadka, pani W., była przeciwieństwem wszystkiego, co kochałam. Starsza, zgryźliwa kobieta, która nie przepadała za zwierzętami. Zawsze narzekała na wszystko, co związane z moim kotem — od jego hałasów, aż po ślady łapek na jej trawniku. Nasze relacje były bardziej niż napięte, a jej niechęć do Feliksa tylko pogłębiała moje frustracje.
Nasze pierwsze spotkanie nie zapowiadało nadchodzących problemów. Wprowadziłam się do tego domu dwa lata temu, pełna nadziei i entuzjazmu. Pani W. przyszła przywitać nową sąsiadkę z ciastem w ręku. Wydawała się miła, choć trochę surowa. Usiadłyśmy w mojej kuchni, a ja opowiadałam jej o sobie i o moim kotku, którego wtedy jeszcze nie znała. Wszystko zmieniło się, gdy pierwszy raz zobaczyła mojego pupila w ogrodzie.
– Kot? – spytała, marszcząc brwi. – Mam nadzieję, że nie będzie włóczył się po moim ogrodzie. Nie lubię, kiedy zwierzęta robią bałagan.
Próbowałam uspokoić sytuację, ale wiedziałam, że pani W. nie będzie łatwą sąsiadką. Z czasem jej zgryźliwość tylko narastała. Wciąż znajdowała powody, by narzekać na mojego kota. – Pani Anno, znów widziałam tego kota na moim trawniku! – krzyczała przez płot. – Proszę go trzymać z dala od mojego ogródka!
Starałam się być cierpliwa i grzeczna, ale każda taka uwaga sprawiała, że nasza relacja stawała się coraz bardziej napięta. Nie spodziewałam się, że pewnego dnia te napięcia przerodzą się w prawdziwy koszmar.
Gdzie jest Feliks?
Wracałam do domu po ciężkim dniu pracy, marząc tylko o chwili spokoju z moim kotem na kolanach. Ale kiedy przekroczyłam próg, coś było nie tak. Cisza, która panowała w domu, była niepokojąca. Mój kot zawsze witał mnie w drzwiach, domagając się uwagi i pieszczot. Teraz jednak nie było go nigdzie widać. Serce zaczęło mi bić szybciej, a myśli krążyły wokół najgorszych scenariuszy.
Przeszukałam cały dom, wołając jego imię, ale bez skutku. Sprawdziłam wszystkie ulubione kryjówki, za sofą, w szafkach, nawet pod łóżkiem – nic. W panice wybiegłam do ogrodu, ale tam też go nie było. Desperacko zaczęłam nawoływać, mając nadzieję, że gdzieś się schował i zaraz wyskoczy zza krzaka. Ale zamiast tego moje wołania odbijały się echem w pustce.
Stałam na środku ogrodu, czując, jak ogarnia mnie bezradność. Pomyślałam o pani W.. To musiała być jej sprawka! Byłam pewna, że ta złośliwa kobieta w końcu zrobiła coś, by pozbyć się mojego kota. Moje myśli były pełne gniewu i frustracji, a każdy krok w stronę jej domu wydawał się być krokiem w stronę konfrontacji, której chciałam uniknąć.
Chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Majki, mojej przyjaciółki, która zawsze potrafiła zachować zimną krew w trudnych sytuacjach.
– Maja, nie mogę go nigdzie znaleźć! Jestem pewna, że to ta wiedźma W.! – wyrzuciłam z siebie z desperacją.
– Aniu, spokojnie. Może najpierw z nią porozmawiasz? Może widziała, co się stało – Majka starała się mnie uspokoić, ale ja już czułam, że muszę działać.
Konfrontacja z sąsiadką
Wzbierająca we mnie furia nie dawała mi spokoju. Postanowiłam od razu skonfrontować się z panią W.. Ruszyłam do jej drzwi, gotowa do walki. Gdy tylko je otworzyła, wybuchłam:
– Co zrobiła pani z moim kotem?! – moja złość była nie do powstrzymania.
Starsza kobieta spojrzała na mnie zdziwiona i oburzona.
– Nie wiem, o czym mówisz! Nie widziałam twojego kota od kilku dni! – odpowiedziała stanowczo, ale w jej głosie było coś, co sprawiło, że na chwilę się zawahałam.
– Na pewno coś pani wie! – wrzasnęłam, ale jej zaprzeczenia wydawały się szczere. Wróciłam do domu, czując się jeszcze bardziej zagubiona i zdezorientowana. Co mogło się stać z moim kotem?
Przypomniałam sobie wszystkie kłótnie z panią W.. Przypomniałam sobie jej zaciętą minę, gdy tylko wspominałam o moim kocie. Czy mogła naprawdę coś mu zrobić? Z jednej strony chciałam jej ufać, ale z drugiej strony wszystkie nasze sprzeczki wciąż brzmiały mi w uszach. Trudno mi było tak po prostu uwierzyć jej na słowo.
Usiadłam na kanapie, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Może byłam niesprawiedliwa w swoich oskarżeniach? Może powinnam była bardziej uwierzyć w jej słowa? Może była jedyną osobą, która mogła mi pomóc znaleźć mojego kota?
Poszukiwania Feliksa
Postanowiłam działać systematycznie. Rozwiesiłam ogłoszenia w okolicy i zaczęłam pytać sąsiadów, czy nie widzieli mojego kota. Większość nie miała żadnych informacji, ale jedna z sąsiadek, pani Nowak, wspomniała coś, co mnie zaniepokoiło.
– Widziałam panią W. z jakimś pudłem. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną – powiedziała konspiracyjnym tonem, zniżając głos, jakby bała się, że ktoś nas podsłuchuje.
– Może coś się stało? Ostatnio nie wychodzi z domu – dodała druga sąsiadka, przytakując głową.
Zaczęłam snuć różne scenariusze w głowie. Co mogło być w tym pudle? Czy to możliwe, że pani W. coś ukrywa? Moje podejrzenia wobec niej znowu się nasiliły. Musiałam poznać prawdę. Wróciłam do domu i zaczęłam planować, jak mogłabym dowiedzieć się, co naprawdę się stało. Przyszedł mi do głowy szalony pomysł – podsłuchiwać jej rozmowy przez otwarte okno. Czułam się z tym bardzo niekomfortowo, ale musiałam wiedzieć prawdę.
W nocy, gdy w okolicy zrobiło się cicho, podeszłam pod dom pani W. i usiadłam pod jej oknem. Serce biło mi jak oszalałe. Czułam się jak bohaterka taniego filmu szpiegowskiego. Wstrzymałam oddech i nasłuchiwałam.
Kiedy podsłuchiwałam rozmowę pani W. przez otwarte okno, usłyszałam coś, co mnie zszokowało. Okazało się, że kobieta znalazła mojego kota w swoim ogrodzie. W dodatku Feliks był ranny!
– Weterynarz mówił, że kot będzie żył. Nie mogłam patrzeć, jak się męczy – usłyszałam jej głos. Był pełen troski i zmartwienia, co zupełnie nie pasowało do obrazu, jaki miałam w głowie.
Mój świat zawirował. Wszystkie moje podejrzenia i oskarżenia były niesłuszne. Mój gniew i frustracja nagle zmieniły się w poczucie winy i wstydu. Zrozumiałam, jak bardzo się myliłam.
– Mój Boże, a ja ją oskarżałam... – szepnęłam do siebie, czując się winna i zawstydzona.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem, zastanawiając się, jak mogłam być tak niesprawiedliwa. Jak mogłam tak pochopnie ocenić panią W.?
Wszyscy popełniamy błędy
Zebrałam się na odwagę i poszłam przeprosić panią W.. Zastałam ją w ogrodzie, gdzie pielęgnowała kwiaty. Stała pochylona nad różami, a jej twarz była skupiona i zamyślona.
– Bardzo przepraszam... Nie wiedziałam... – zaczęłam, czując się niezmiernie głupio. Zaczęłam czerwienić się ze wstydu.
Starsza kobieta spojrzała na mnie zaskoczona, a potem jej twarz złagodniała.
– Aniu, rozumiem. Też kocham zwierzęta, tylko nigdy nie miałam odwagi się przyznać – odpowiedziała spokojnie.
Kobieta zaczęła mi opowiadać, jak znalazła mojego kota w swoim ogrodzie — rannego po upadku. Opisała, jak zaniosła go do weterynarza, jak czuwała przy nim, modląc się, by przeżył. Słuchałam jej z rosnącym poczuciem winy i szacunku. Dowiedziałam się, że kot jest u weterynarza i wraca do zdrowia. Pani W. okazała się być bardziej troskliwa, niż kiedykolwiek myślałam. Zaczęłam dostrzegać w niej nie tylko starą, zgorzkniałą sąsiadkę, ale osobę, która potrafiła się zatroszczyć i pomóc.
Odebrałam mojego kota od weterynarza i zabrałam go do domu. Feliks, choć nieco osłabiony, powoli wracał do formy. Jego miękkie futro i ciche mruczenie były dla mnie największym pocieszeniem. Nieustannie rozmyślałam nad tym, jak pochopnie oceniłam panią W.. Zastanawiałam się, jak od teraz będą wyglądały nasze relacje. Czułam ulgę, że kot wrócił, ale jednocześnie miałam wyrzuty sumienia za swoje wcześniejsze oskarżenia.
Następnego dnia odwiedziła mnie Majka, której obecność była dla mnie wielkim wsparciem.
– Muszę nauczyć się nie oceniać ludzi zbyt szybko – powiedziałam do Majki, bacznie obserwując Feliksa, który wylegiwał się na kanapie.
– Wszyscy popełniamy błędy, ale najważniejsze, że Feliks jest cały i zdrowy – pocieszała mnie przyjaciółka.
Relacje między mną a panią W. znacznie się ociepliły. Zaczęłyśmy rozmawiać częściej, wymieniając się historiami i przepisami na ciasta. Może to był początek nowej, wspaniałej znajomości. Czułam, że teraz, gdy poznałyśmy się tak dobrze, nasze relacje mogą się zmienić na lepsze.
Anna, 40 lat